kto za tym stoi?

•2 kwietnia, 2007 • Dodaj komentarz

Czy ta historia wydarzyła się naprawdę? Kto stoi za aferą? Dziennikarz? Czy może amerykański rząd? Te pytania towarzyszą nam od samego początku lektury nowej powieści Jamesa Siegla „W żywe oczy”, która właśnie ukazała się nakładem Wydawnictwa Otwartego.

Siegel opowiada historię dziennikarza na tropie skrywanej przez amerykański rząd afery atomowej. Gdyby nie fakt, że pierwowzorem bohatera stał się Jayson Blair – reporter, który zachwiał wiarygodnością New York Timesa była by to zapewne tylko kolejna dziennikarska powieść sensacyjna… Tymczasem lektura „W żywe oczy” sprawia, że uważneiej słuchamy tego, co mówią nam politycy i dziennikarze.


Bohater „W żywe oczy” Tom Valle był wschodzącą gwiazdą amerykańskich mediów. Jego kariera została zniszczona przez skandal, który wybuchł po ujawnieniu, że w swoich artykułach notorycznie rozmijał się z prawdą, fabrykował fakty. Wiele jego „demaskatorskich” tekstów okazało się plagiatami.

Swoje winy wobec dziennikarstwa Tom odkupuje w niewielkiej redakcji na kalifornijskiej pustyni. Tutaj natrafia na ślad prawdziwej afery. 50 lat wcześniej w katastrofie tamy zginęły 893 osoby. Lecz czy ta historia wydarzyła się naprawdę? Czy może rozgrywa się jedynie w głowie głównego bohatera?

Przez tę przewrotną intrygę niezwykle konsekwentnie przeprowadzi nas James Siegel, autor bestsellerowych „Wykolejonego” i „W matni”, na co dzień dyrektor kreatywny nowojorskiego oddziału agencji reklamowej BBDO.

„W żywe oczy” Jamesa Siegla – od 26. marca do nabycia w księgarniach na terenie całego kraju.

» www.wzyweoczy.pl

 
tagi:

dziennikarska szuja

•25 marca, 2007 • 1 komentarz

– To ja jestem Tom Valle.
– Wiem.
– Nie, ja jestem tym Tomem Valle’em, o którym mówisz. Tym, który nie poszedł do więzienia.
– Wiem – powtórzył. – Sprawdziłem to, kiedy odebrałem twoją wiadomość. Byłem ciekaw, czy mi powiesz.
– Powiedziałem.
– Prawdę mówiąc – bo mówimy tutaj prawdę – jestem zaskoczony, że nie zmieniłeś nazwiska. A jeszcze bardziej dziwi mnie to, że znowu pracujesz w gazecie. Nawet jeśli to gazeta w miasteczku Pleasantville. Hinch chyba wie?
– Tak.
– To dobrze. Czy to ma być próba resocjalizacji?
– Zapytaj jego.
– Może powinienem. W końcu to trochę tak, jak wpuścić pedofila z powrotem do szkolnej klasy, prawda?
– To stare dzieje. Zgodnie z orzeczeniem sądu spłaciłem dług względem społeczeństwa. Szczerze. Moglibyśmy zmienić temat? Byłem po prostu ciekaw, czy mógłbyś podzielić się ze mną informacjami o…
Bardziej mnie martwi twój dług względem dziennikarstwa – przerwał mi. – Tego długu nie możesz spłacić. Ludzie tacy jak ty niszczą nasz zawód. Łamią niepisane zasady. Przez takich jak ty wszyscy jesteśmy dziennikarzami tabloidów – powiedział podnosząc głos. – Byłeś wiarygodny. To naprawdę było coś. Trafiłeś tam, gdzie większość z nas miała nadzieję kiedyś się znaleźć. Ale nie daliśmy rady. Teraz przez ciebie przeciętny Joe sądzi, że wszystko być może jest bzdurą, że reality TV to kit, że wymyślamy rzeczywistość. Dlatego oddzwoniłem. Chciałem ci to powiedzieć. Siedziałem i słuchałem jego zarzutów, nie rozłączając się.

Jestem Wam winien wyjaśnienia. Historia, na której trop wpadłem zupełnie przypadkiem miała miejsce jakieś 50. lat temu. Zginęły wtedy 893 osoby. Wygląda na to, że strażnicy tajemnicy stracili nad nią kontrolę. Afera atomowa, a może raczej powinienem powiedzieć tragedia jaka spotkała niewinnych ludzi stała się tematem mojego śledztwa…
Tak to ja jestem Tom Valle, materiał na wielkiego dziennikarza, który skończył swój triumfalny marsz na szczyt medialnej kariery w dziurze na jakiejś tam pustyni, gdzie pisuję o urodzinach w domach starców dla lokalnej gazetki, która nawet nie ukazuje się regularnie…
Czy prowadzone śledztwo pomoże mi odzyskać utraconą wiarygodność? A co jeśli historia wygląda łudząco podobnie do tych, które ściemniłem w swojej karierze? A co jeśli tą też ściemniam… A co jeśli mówię prawdę, ale jestem prowadzony przez jej meandry w taki sposób, by nikt przypadkiem mi nie uwierzył?

Teraz to również Twoja sprawa… Moja historia „W żywe oczy” jutro pojawi się w księgarniach…
Czy ta historia wydarzyła się naprawdę? Sprawdź.

 
tagi:

głos mają poloniści

•22 marca, 2007 • 1 komentarz

chciałbym móc pozwolić sobie na efektowną pointe. Dobitnie podsumować moje znaleziska, powiedzieć dokładnie o co w tym wszsytkim chodzi. Ale to w moim odczuciu oznaczałoby brak szacunku dla czytelnika. i całe to pisanie, szukanie, tropienie nie miałoby sensu..
pamiętam lekcję pierwszą, kiedy po napisaniu pierwszego sensacyjnego w moim odczuciu tekstu dostałem od mojego redaktora prowadzące jego okrawki, pozbawione emocji, jakieś takie chłodne, nie moje. Wyciął wszystko co do czego byłem przywiązany, wszystkie smaczki, które tak pieczołowicie zbierałem. Wyciął i słusznie. Bo dzisiaj już wiem, że moje smaczki, urodzone w mojej głowie spostrzeżenia były kodem zrozumiałym tylko mnie, że przez przegadane fragmenty przepełnione moją młodzieńczą gorliwą naiwnością mówiąc krótko wyszedłbym na żółtodzioba.. jeśli nie gorzej.
z drugiej strony liczenie na to, że czytelnik się domyśli jest jak czekanie na to, że ktoś zrozumie od początku do końca mojego bloga.
Różnie bywało, kiedyś nawet jedna małośliczna i średniomądra pani stanowczo żądała sprostowania, jeszcze zanim tekst się ukazał.. kiedyś napisałem taką pierdołę, że cieszę się, że nie poszła w dużym nakładzie.

mój dziwny nastrój, oprócz chłodu i psiej pogody, potęguje dzisiaj cała ta paplanina o kaczmarskim. Nie mam siły tego słuchać. Totalne przegadanie. Zamiast oddać mu głos – przynajmniej ten raz w roku, gadanie, bo konferencja naukowa, bo znajomość kaczmarskiego może być kryterium doboru dziewczyny, z którą się spotyka, bo nagroda kaczmarskiego, bo bard solidarności, interpretacje kaczmarskiego w wykonaniu szymona wydry czy jakiegoś takiego jemu podobnego, do głosu dorwali się poloniści… A wystarczyłoby włączyć play. Włączyć i słuchać. Ten jeden jedyny raz nie analizować – bo kogo to obchodzi…

 
tagi:

list.. motywujący

•20 marca, 2007 • 2 Komentarze

Dowiedziałem się dzisiaj, że jestem zdesperowany. Że tak desperacko szukam sensacji, że niedługo zacznę namierzać UFO w mazowieckich wioskach i obserwować wieloryby płynące w górę wisły. No cóż w pewnym stanie wszystko jest możliwe… Nie ważne. Nie szukam sensacji, raczej jak już zaczynam pisać to zawsze wpakuję się w jakieś gówno. Teraz do kolekcji dołożę kilka sińców i pękniętych żeber, kilka szwów, kilka dni fioletowo-zielonej karnacji i poobijany samochód. A że większość była po pijaku, to równie dobrze mogło mnie zaatakować ufo albo wieloryb.. hm, i to jest myśl. Zdecydowanie powinienem zmienić redakcję. Mniej stresów. Trochę bajek każdy pamięta. Photoshop opanowany w jakimś tam stopniu. W takim jaki na pewno wystarczy. I w końcu będę mógł napisać wszystko, a i tak mi nikt nie uwierzy. Będę mógł nawrzucać każdemu i nic mi nie zrobią bo redakcja ma hajs na procesy. I to dopiero będzie życie! Faktycznie! że ja głupi wcześniej na to nie wpadłem. To teraz super expressowo powinienem się chyba zabrać za klecenie cefałki! I listu motywacyjnego!

szanowni Państwo, Proszę o pozytywne rozpatrzenie mojej kandydatury na redakcyjnego bajkopisarza. Moje historie i wyjątkowy dar pakowania się w kłopoty nadadzą każdemu numerowi pisma wyjątkowego charakteru. Pierwszy raz nie będziecie musieli Państwo tworzyć niezwykłych historii o pobiciach, porwaniach, wypadkach, ufo i różnych takich, pierwszy raz taka historia zasiądzie w Waszej redakcji. Jako osoba rzetelna i sumienna dołożę wszelkich starań, by sprostać postawionej wysoko poprzeczce kreacji. Ambicja i wrodzona skłonność do przywództwa powiodą mnie wprost do zaszczytnego tytułu hieny roku, którym z dumą, w ramach koleżeńskiej solidarności podzielę się z redakcyjnymi kolegami. Z wyrazami szacunku…
Pięknie by było… szkoda, ze to jedynie bredzenie po 15 godzinach pracy. Nic, do niedzieli muszę oddać tekst. Ciekawe czy do tego czasu znajdę kolejny pretekst, żeby dostać po łbie.

 
tagi:

połącz punkty

•19 marca, 2007 • 1 komentarz

Cały weekend spędziłem na pisaniu tekstu. Mam dziwne wrażenie, że ciągle przypomina rysunek typu „połącz punkty”, w którym nie ma połączeń. Punktami w tym wypadku są wszystkie napotkane postacie, ale chyba klucz wg którego należy je połączyć może być niezrozumiały. doszedłem co prawda do zasadniczej części historii – do jej sedna. Można już połączyć punkty, tak jak ja to zrobiłem. Muszę przedstawić to w ten sposób, chronologicznie, tak żeby można było prześledzić wszystko po kolei, tak jak się stopniowo rozwijało, kawałek po kawałku. Tak, by na koniec można było w to uwierzyć. Przy całym braku zaufania do posłańca, jego wiadomość pozostanie wiarygodna.I wtedy będzie wiadomo, co zrobić.
Przyszedł mi na myśli pewien zasłyszany cytat, w którym jak to zwykle pewnie coś przekręcę. Chodzi o historię. Ktoś powiedział, że w historii nie liczy się to, co się stało. Ważne, kto ją pisze. Ciekawe czy to samo dotyczy historii opisywanych przez dziennikarzy?

czy to ja?
Ja jestem tym, który je pisze. dobre:) ale mało pocieszające…

Dziwne, ale po napisaniu pierwszej wersji tekstu zacząłem się zastanawiać jak żyli ludzie przed wynalezieniem Worda? Laptopów, pecetów, kursorów, klawisza delete, plików zapasowych, kopiowania i wklejania? Kiedy nie można było tak po prostu z jednego dokumentu zrobić dwóch? Skopiować, przeciągnąć, skrócić, bez trudu przeredagować?

 
tagi:

wewnętrzne „fuj”

•15 marca, 2007 • 3 Komentarze

zastanawiam się czasem, kto za tym stoi. te wszystkie ściemy, którymi media karmią nas w żywe oczy… te wszystkie programy interwencyjne, sprawy dla prawdziwych reporterów, bieganie z interwencją. ile w tym wszystkim prawdy. Niby nagłośnienie sprawy, może pomóc w jej rozwiązaniu, niby taki reportaż pomógł już niejednemu pokrzywdzonemu. Tylko co jeśli pokrzywdzony naściemniał i zamiast janosika, wychodzimy na zwykłego watażkę, co macha szabelką w imię czegoś co tylko jemu wydaje się słuszne. ehh Pieniacze nie zastanawiają się, że plotąc bzdury trzy po trzy przed kamerą czy dyktafonem nie tylko tych złych tych bogatych, te koncerny i korporacje, te co to niby za chwilę zawładną światem. Biją w wiarygodność całej branży. a przy okazji zwykłych ludzi, takich samych kowalskich co czują się dziwnie jadąc później do pracy. tylko z drugiej strony po co media to puszczają? Wiem, z moim podejściem świat byłby smutny, śmiertelnie poważny i żałosny jak skrzynecka w reklamie pasztetu.
ok, ameryki nie odkryłem. Ludzie ściemniają, nic mi do tego. Pytanie o skalę rażenia. Kiedy ekspedientka w sklepie przewali cię na kasę i zapiera się, że nie – wściekasz się. Kiedy ty próbowałeś jako szczeniak przewalić kanarów jeżdżąc na gapę było ok. Kiedy koleś na ulicy wciska ci kadzidełko miłości, wylewasz z jego wyjazdu w tybet, ale kiedy ty kombinujesz z zusem, nie ma żadnej sprawy.

sorry za te gorzkie żale. Ale dzisiejszy dzień jakoś tak mnie przygnębił. Bardziej chyba nawet niż to wszystko co działo się ostatnio.. Kiedy do wymiany argumentów służą pięści dochodzi się do siebie o wiele łatwiej, niż kiedy musisz wysłuchiwać bzdur na swoj temat. powinienem się przyzwyczaić. Nie umiem. Trafiłem na kolejnego niespełnionego co ma na moim punkcie wielkie wewnętrzne fuj. Rozdęte ego przesłoniło mu chyba mózg. Nie słyszał, nie widział, nie wie o co chodzi, podejrzewa i zasłuchuje, ale WIE. Wie i bardzo chętnie dzieli się tą wiedzą. I co mu zrobisz?
nie istotne, ze swoim pieprzeniem niszczy efekty twojej pracy, podważa twoją wiarygodność i skuteczność, ze wielki znawca wszechrzeczy nie ma pojęcia o czym mówi, co mu tam. Nie mnie oceniać, sam mam swoje za uszami, ale… dzisiaj mam serdecznie dość swojej pracy, mam serdecznie dość ludzi, kupię sobie świnkę morską, będziemy mieli wspólny gabinet. Będzie piszczeć, ale nie będzie gadać bzdur!

 
tagi:

wiarygodność informatorów.. ehh

•14 marca, 2007 • 3 Komentarze

byłem na spotkaniu. pierwsza po południu, jasno, stoimy obok ażurowej ściany parkingu, tymczasem koleżka pyta mnie „czy już północ”. Jak polegać na wiarygodności takiego informatora? Udawał? Świrował, żebym się od niego odpieprzył? A moze zwariował naprawdę? Może cała ta sprawa ma na celu jedynie wyeliminowanie z gry ludzi, którzy dowiedzieli się czegokolwiek. Powtarzał „oni tu są”. Wiem, wiedziałem, że byli, są cały czas. Już nawet nie czaja się w żadne podchody. Co mam podejść i zapytać – witam panów, jak leci, co słychać? A moze to nie najgłupszy pomysł? Moze taka bezczelność się opłaci?

To byłby niezły wkręt – dzień dobry panie utajniony, w czym mogę pomóc… robiliśmy kiedyś takie numery kiedy dorabiałem sobie jako barman. Każdy wiedział kiedy do knajpy wchodził pies. Każdy wiedział po co przychodził i ze może nam skoczyć. Więc zaczynała się zabawa. Proponowanie drinka na koszt firmy – wiadomo na służbie nie można…
Stawianie kolejnych kolejek przy okazji zamówień klientów. W końcu szybki podjazd – co słychać „panie utajniony”… Gość :gdzie toaleta? Po czym znikał. Może warto wypróbować teraz stare sprawdzone metody? Co mam do stracenia? Nic. Przekonałem się, że nieźle mi w fioletowym..

 
tagi:

wada wrodzona

•13 marca, 2007 • 2 Komentarze

Wada wrodzona, pomyślałem, patrząc na jego twarz. Wyobrażałem sobie, że to był wypadek, jakaś koszmarna jatka, po której nie dało się poskładać go z powrotem. Ale nie. Nie miał blizn. To była awaria podczas procesu produkcyjnego. Taki się urodził.
– Jak trafiłeś na tę stację benzynową? Nie mogę tego rozgryźć – powiedziałem.
– Nie?
Przyłożył rękę do ucha i pokazał coś na migi. Bawiliśmy się w szarady.
No jasne.
– Moja komórka? – powiedziałem. – Śledziłeś mój telefon? jak na amerykańskich filmach!!
– Bez komentarza. Czy to pytanie poza wywiadem? Nie chciałbym być cytowany.

Za pomocą satelity można w dzisiejszych czasach określić czyjeś położenie z dokładnością do piętnastu centymetrów. Nawet nie musi korzystać z telefonu, wystarczy, że go nie wyłączy. Dzięki temu nas znalazł, mógł bez trudu nas śledzić i zakraść się na stację benzynową, gdzie spaliśmy. Żeby w to uwierzyć musiałbym przeprowadzić się do Stanów. Nie suszyć telefonów w mikrofali, nie prać dzieci w automacie, namierzać przez satelity. Póki co w tym kraju, jedynym satelitą przez którego ten pajac mógł mnie namierzyć był sprzedawca z rozbieganymi oczkami. Wiedziałem, że te gadki o przyjaźni i wsparciu i wierze w moje racje, ociekające wazeliną blah to ściema. W żywe oczy. Tylko jaki mógł mieć w tym interes… Kasa czy święty spokój?

 
tagi:

dostałem w zderzak

•12 marca, 2007 • 1 komentarz

Spojrzałem w lewo. Spojrzałem w prawo.
A trzeba było obejrzeć się za siebie.
Wjechał w boczną uliczkę.
I potem z niej wyjechał.
Zupełnie jak w kreskówkach, w których rozwścieczony Elmer Fudd ściga królika, a potem nagle role odwracają się w magiczny sposób, który tylko w bajkach jest możliwy, i nieszczęsny uzbrojony Elmer wieje ostatkiem sił, podczas gdy Bugs depcze mu po piętach.
Tylko, że mnie nie ścigał królik, a jeśli w tym towarzystwie ktoś w ogóle był uzbrojony to raczej on.
Brzdęk.
Znowu przywalił w mój tylny zderzak, raz, drugi, a potem trzeci tak gwałtownie, że rzuciło mnie na deskę rozdzielczą.

Czy się teraz boję? Nie wiem czy to on uderzył we mnie czy to ja uderzyłem w coś. Samochód do klepania. Kac.

 
tagi:

wakacje

•11 marca, 2007 • Dodaj komentarz

Wakacje. Brak kontaktu z komputerem może wyjść na dobre. Chyba dobrze by wyglądało gdybym w tym właśnie miejscu napisał, że pragnąłem popatrzeć na moje życie z zupełnie innej perspektywy. Ale prawdą jest, że wolałem po prostu w ogóle nie patrzeć.
Odkąd zgłosiłem temat… ehh… szkoda gadać.
jedni: przyspieszyć, skończyć, oddać to w końcu, pozbyć się balastu,
drudzy: zostawić, dać sobie spokój, zamknąć się, w końcu dać się nastraszyć
ja: ? wakacje

Fantastyczna sprawa! Miłe kolacyjki:
ona: liść sałaty z vinegretem, dwie oliwki i woda bez cytryny
ja: turbopizza deluxe wielkości koła od roweru, porcja spaghetti karbocośtam i piwo! ogromne lody, bita śmietana i znooowu piwo, i jeszcze te pyszne grubo krojone frytki… nie mieli szarlotki, ale i tak gotów jestem przeprowadzić się tam na stałe!

długie spacerowanie:
ona: nie po piachu, moje nowe szpilki
ja: choćby środkiem błota – jestem ostatnio zahartowany
szybkie balowanie:
ona: jestem zmęczona, kiepska muzyka
ja: walić muzykę, ide do baru!
a jednak się kochamy…chociaż chciała wysmarować jakimś jasnobeżowym ustrojstwem zielonożółte pozostałości po moich siniakach i jeszcze zmuszała do załozenia jej ogromnych okularów.

Dzisiaj po powrocie do domu zaczęliśmy się głośno zastanawiać czy ktoś był tu przed nami.
Niby bałagan to bałagan. Każdy wygląda tak samo. Ale ten, który zastaliśmy był jakiś taki nie nasz.
Fakt to było szybkie pakowanie. Ale czy byłem w stanie splądrować tak wszystkie szuflady. W dodatku zamek zaczął się zacinać… Poszedłem na górę i spędziłem dobre dwadzieścia minut pod prysznicem. Zastanawiałem się czy szaleństwo jest zaraźliwe. Zauważyłem, że drżą mi ręce, że palce same się zaciskają, jakby chciały coś złapać. Ona też to czuła, zauważyła, że nie jesteśmy sami.

 
tagi:

grzebanie w błocie

•8 marca, 2007 • Dodaj komentarz

Cisza. Wysiadłem i wszedłem po schodach. Pchnąłem drzwi i zajrzałem do środka.
Tym razem piecyk nie był włączony, ale było wczesne popołudnie i dość słońca, żeby rozproszyć zimno.
Nikt nie zawracał sobie głowy posprzątaniem bałaganu. Teraz zobaczyłem to miejsce takim, jakim było – ktoś je splądrował, tak samo, jak piwnicę w moim domu zanim się do niego wprowadziłem.
Usiadłem i tym razem przeszukałem wszystko. Wszystko, co i oni musieli przeszukać. Tak naprawdę nie spodziewałem się niczego znaleźć, ale przetrząsnąłem dom bardzo dokładnie. Nigdy nic nie wiadomo. Kiedy zaczynałem pracę dziennikarza, nazywaliśmy to poszukiwaniem złota. Dlaczego? Bo w przeciętnej kopalni trzeba przetrząsnąć trzy tony ziemi, żeby zebrać ćwierć kilograma kruszcu. Jest go tak mało, że nazywa się go niewidzialnym złotem.
Czasem trzeba długo grzebać w błocie, żeby znaleźć to, co niewidzialne.

 
tagi:

wydało się…

•7 marca, 2007 • 1 komentarz

Gdybyś pracował jako stróż na parkingu naszego szpitala zobaczyłbyś tej nocy sennego sanitariusza przemierzającego opustoszały parking.
– Długi dzień, co? – mógłbyś go zapytać. Sanitariusz pokiwałby głową i odparłby:
– Taa…
A potem z wyrazem zdumienia i irytacji na twarzy przeszukałby kieszenie.
– Jezu – mruknąłby wywróciwszy obie na lewą stronę. – Zgubiłem bilet parkingowy. Rano na pewno go tu miałem. Pokiwałbyś głową współczująco.
Właściwie to gość wyglądał na lekko zamroczonego. Prawdę mówiąc śmierdział, jakby przebiegł maraton. Albo spędził cały dzień na mocowaniu się z niezdyscyplinowanymi pacjentami. Albo wyciągnął swoją niebieską koszulę ze stosu brudów w szpitalnej pralni.
– Co to za samochód? – w końcu przemówiłyby przez ciebie litość i z chęć pozbycia się jego cuchnącej osoby z zasięgu twojego węchu.
– Srebrno niebieska i trochę poobijana. – odparłby sanitariusz.
– Dobra – westchnąłbyś. – Chodźmy poszukać.
– Naprawdę? – ucieszyłby się. Nie chciałby przecież sprawić ci kłopotu. – Byłbym bardzo wdzięczny.
– Żaden problem – odparłbyś już wychodząc ze swojej oszklonej budki z pękiem ponumerowanych kluczy i idąc w stronę dolnego poziomu parkingu, gdzie, o ile pamięć ci dopisywała, widziałeś srebrno niebieską furę z przekrzywionym zderzakiem.
I oczywiście tam byś ją znalazł. Sprawdziłbyś bilet parkingowy za szybą, włożył właściwy kluczyk do zamka i podjechał do wdzięcznego pielęgniarza, który, sądząc po wyglądzie, naprawdę potrzebował snu.
Patrząc jak sanitariusz wsiada do samochodu i odjeżdża, pomyślałbyś, że samochód i kierowca pasują do siebie. Wprawdzie żaden z nich nie jest wiekowy, widać jednak, że mają spory przebieg.
To tylko kwestia czasu, kiedy obaj zaczną się sypać…

Powiedziałem dzisiaj o zamiarze publikacji tekstu. Że mam temat, który może chwycić. Że jest gruba akcja. Że prowadzę bloga, żeby później nie było, że coś nawkręcałem. Że zostawiam ślady w sieci. Że deponuję materiały w różnych miejscach. Że jest w tym wszystkim jakiś klucz… I co? Po długiej tyradzie zobaczyłem głupkowate uśmiechy. Może gdybym wyglądał normalnie – ok. A tak? Stał przed nimi koleś cukinia! Już nawet nie bakłażan, już nie opuchnięty i fioletowy – jakiś taki żółto zielony. To się nazywa kogoś zdyskredytować… Potrzebuję jeszcze kilku tygodni. Co najwyżej kilku tygodni. Będą musieli mi uwierzyć…

 
tagi:

deadman walkin’

•5 marca, 2007 • 1 komentarz

zastanawiam się co się tak naprawdę wydarzyło… wyglądam jak dorodny bakłażan… poruszam się jak prototyp pinokia. nawet jeśli zrobię obdukcję, to co mam sobie ją przykleić na ścianie i czekać aż ktoś zapuka do drzwi mówiąc „sorry man, zaszło nieporozumienie”? A może wpadłem na drzewo, które nienawidzi zapachu tequili, a może w końcu zemściły się na mnie schody. Ciemność widzę. Jutro umówiłem się na kolejne spotkanie. Mam dziwne przeczucie, że powoli docieram do sedna sprawy. Koleżka, który zginął w wypadku wcale nie był tym za kogo wzięły go media. Wiem, znaleźli dokumenty, ale przecież nikt go nie zidentyfikował, nikt nie zadał sobie trudu, żeby sprawdzić czy dokumenty nie były kradzione. Nikt nie zauważył, że ich właściciel miał na moment wypadku wiarygodne alibi.. za dużo pytań. Jeśli nie on zginął – to kto. Jeśli jego samego nie interesuje to, że właśnie zszedł z tego świata, to czemu ja się w to wpieprzam. Hahaha grand pressa i tak nie dostanę. Prędzej mi kaktus.. No nie ważne gdzie wyrośnie.

 
tagi:

czarny bucior

•5 marca, 2007 • 1 komentarz

Zawartość alkoholu w mojej krwi chyba dwukrotnie przekraczała dopuszczalne normy. W każdym razie byłem wystarczająco pijany, żeby nie zauważyć, jak ktoś stawia swój czarny bucior rozmiar czterdzieści pięć na mojej trasie. Zauważyłem go dopiero na swoim karku. Kiedy leżałem na ziemi z policzkiem przyciśniętym do asfaltu i poczułem brutalny ciężar buta, dotarło do mnie wyraźne przesłanie na temat tego, kto tu rządzi.

Rozważałem też przykrą możliwość, że miewam halucynacje. Czy to możliwe, żebym miał coś z głową? Może potrzebuję psychotropów w ilościach hurtowych? Nie.
Łatwo jest kwestionować swoją poczytalność, leżąc w łóżku o pierwszej w nocy, kiedy głowa pulsuje od kaca.

 
tagi:

wyważanie otwartych drzwi

•1 marca, 2007 • 1 komentarz

Z drzwiami bywa różnie – jedne są otwarte, inne zamknięte, a czasem te otwarte nagle się zatrzaskują. Tak jak wczoraj.
Złapałem za klamkę i przekręciłem. Zamknięte na klucz. Użyłem więcej siły. Nic.
Pchnąłem drzwi, jakbym chciał się upewnić, że naprawdę są zamknięte. Stukałem w nie, z początku grzecznie, jakby to mogło być nieporozumienie, zwykła usterka techniczna, jakby ktoś miał zaraz przybiec wypuścić mnie i przeprosić.

Po chwili zacząłem walić z całej siły.
– Co się tutaj dzieje?!
Czasami zna się odpowiedź na pytanie już w chwili, kiedy wypowie się je głośno, a wtedy staje się ono zwyczajną formalnością. Co ty wyprawiasz? – wołasz, kiedy ktoś mierzy do ciebie z pistoletu w ciemnej uliczce. Dobrze wiesz, co robi. Zamierza do ciebie strzelać.

– Otwieraj te cholerne drzwi. Co to ma znaczyć? – krzyczałem w coraz większej panice, jak ktoś, kto utknął między piętrami. Ratunek pojawił się dopiero po dziesięciu minutach.
W międzyczasie zdążyłem już pokaleczyć sobie pięści, oblać się potem i porysować kopniakami dół drzwi.
Już się nie uśmiechał. Nie wyglądał też, jakby chciał mnie wypuścić.

– Stul pysk – powiedział.
– Nie wiesz, co robisz, jestem gliną.
– Taaa, ja też jestem gliną. Pieprzonym szefem policji.
W porządku, przedstawienie skończone.
– No dobra, jestem dziennikarzem.
– Nie gadaj…

Jeśli moje sny mają jakiekolwiek znaczenie – to prawdopodobnie właśnie wyważam otwarte drzwi… a może.. a może ktoś próbuje mi coś przytrzasnąć? ehhh, chyba przedobrzyłem z tymi podchodami..

 
tagi:

100 kłamstw dziennie

•1 marca, 2007 • 1 komentarz

trudny dzień. ktoś kiedyś podobno obliczył, że ludzie kłamią średnio sto razy dziennie. Okłamujemy swoich szefów, podwładnych, klientów, małżonków, dzieci, obywateli, policjantów, inkasentów, krewnych, przyjaciół. Pracowników opieki społecznej. I siebie samych. A kiedy już okłamiemy siebie, zostaje nam tylko Bóg. jeśli oczywiście w ogóle jest, to jego też okłamujemy. Na mocy tej teorii, jako dziennikarz, mogę być ekspertem w każdej sprawie. Bezpieczna liczba 100 kłamst dziennie daje duży margines swobody w doborze wyimaginowanych informatorów i rozmówców. Jeśli dodamy do tego, że my dziennikarze, uczymy się każdej dziedziny po trochu, akurat tyle, żeby móc się pomylić. Jeśli powiem, że uczymy się zbyt krótko i zbyt powierzchownie, powstanie niezłe uzasadnienie dlaczego to właśnie ja mogę być ekspertem w każdej i jednocześnie jakiejkolwiek kwestii. Nie chcę popadać tutaj w zadne filozoficzne rozkminy.. po prostu zastanawiam się czasami skąd bierze się 3/4 sensacyjnych tekstów, gdzieś wpadło mi w oczy, ze jeden z działających w Polsce biznesmenów jest bratem czy jakimś tam kumem bin ladena, ktoś inny pokazał przykład pewnej dziennikarki, która splagiatowała kogo tylko się dało… skąd biorą się tematy, których nie ma. Dlaczego nie poruszamy tematów, które są. W sumie proste, że wymyslonych rozmówców nie trzeba prosić o autoryzację, nie trzeba notować, ani przepisywać, nie trzeba wstawać rano, żeby zdążyć na pociąg, ani stać w korku kiedy dojeżdża się do nich samochodem, nic nie trzeba. Odrobina inwencji twórczej. dobra kawa nastrojowa muzyka może jakiś program tv odrobina internetu.. no i po co wyważać otwarte drzwi.

dzisiaj po raz pierwszy sprawdzałem jakie koneksje mają ludzie, którzy próbują mnie zastraszyć. Wniosek pierwszy jest przerażająco prosty. Gdyby mieli coś zrobić nie gadaliby tylko robili. Podobno nikt normalny nie zostawia tylu śladów. Tylko skąd mam wiedzieć czy moi nowi znajomi są normalni? wniosek drugi jest jeszcze lepszy – jeśli przeciętny człowiek kłamie 100 razy dziennie, to mogli mnie po prostu naściemniać. Chcę w to wierzyć.

Chcę w to wierzyć.

 
tagi:

prowokacja

•27 lutego, 2007 • 3 Komentarze

jednak rekonwalescencja i relanium.. scena jak z tandetnego filmu.
W naszej rozmowie zarzekał się, że do jego budynku nikt nie wejdzie bez jego wiedzy. Monitoring, ochrona, psy, drut kolczasty, nie wiadomo co jeszcze. Kiedy poszedłem tam w dzień udając, że rozdaję uloty ochrona strzelała do mnie gumowymi kulkami. Kiedy próbowałem ustawić fikcyjne spotkanie z pracownikami zmienił im godziny pracy. Tymczasem okazało się, że wejść to jak zwykle żaden problem. gorzej z wydostaniem się na zewnątrz. Te jego przydupasy wszędzie węszą. Wyłaniają się niewiadomo skąd. Na swoim terenie są mili i grzeczni. Ale prędzej czy później każdy popełnia błąd.

po co tam polazłem? żeby się przekonać jaki ze mnie supermacho, naoglądałem się heroesów i chciałem przechodzić przez ściany, albo jeszcze lepiej powiedzieć, że „przybywam w pokoju”. Mogłem zarzucić tekstem z psów, mogłem wyrwać chwasta, mogłem przynajmniej zemdleć a stałem i jąkałem się jak uczniak. Co zyskałem? Nowych wrogów? no i chyba zrobiłem z siebie idiotę.

 
tagi:

zatajanie informacji

•27 lutego, 2007 • 1 komentarz

– Dziękuję, że mi o tym powiedziałeś. Może zapomniałeś, że zatajenie takiej informacji jest przestępstwem. W każdym razie nadal mamy mały problem.
– Jaki problem?
– Jaki? A taki, że ten twój przyjaciel tutaj – bez obrazy – jest pieprzonym świrem. Co oznacza, że cokolwiek powie, będzie gówno warte. Czasem się wyłącza, sam to powiedziałeś. Zabija nieistniejące muchy. Co czyni go tylko trochę – ale tylko odrobinę – mniej wiarygodnym od ciebie.

 
tagi:

wolnośćtomku gdzieśtamgdzieśtam

•24 lutego, 2007 • 1 komentarz

Kolejna nibyrozmowa z kolejnym nibyprzyjacielem przyjacielem. I co usłyszałem? Oni mogą robić co chcą, to im gwarantuje ustawa. Zawsze mięknę na takie teksty. Ludzie nie chcą wiedzieć. W końcu pismaki to hieny co się czepiają. Po co to wszystko rozgrzebują? Po co się pchają na okładki? Czy ty naprawdę myślisz, że narażam własną dupę dla sławy i kiepskiej wierszówki? Że bawią mnie żarty o zniżce na nekrolog? To kto tu popadł w paranoję – ja czy ty?

Jutro spróbuję wejść do środka. Zobaczymy czy ich budynek jest aż tak pilnowany. Czy rzeczywiście rejestracja i recepcja, bo jeśli nie to relanium i rekonwalescencja. Spróbuję oficjalną drogą, zaraz po oficjalnej godzinie zamknięcia biura. A teraz celebracja soboty!

 
tagi:

organy małp w czerwonym

•23 lutego, 2007 • 1 komentarz

Wczoraj okazało się, że premier nie szanuje niektórych organów. A jeszcze do niedawna irytowały go małpy w czerwonym. Krakowscy słuchają Piotra Rubika. Prezydent stolicy pomimo spóźnionej deklaracji majątkowej współmałżonka zachowuje mandat. Jesteśmy jedynym krajem, który świadomie dekonspiruje swoje służby specjalne. Córki polityków tańczą z gwiazdami. W wiekopomnym dziele brandowanym unijnym logotypem nasz narodowy autorytet w dziedzinie ewolucji dowodzi, że „Żydzi nie stanowią żadnej konkretnej rasy. (…) Jednak fakt, że trzymają się własnej społeczności, własnej cywilizacji, własnej odrębności, skutkuje rozwojem różnic biologicznych. To nie rasa tworzy żydowską cywilizację, ale cywilizacja może powodować biologiczne odseparowanie (…)”. Ludek kontratakuje. Człowiek z pasiastym krawatem powołuje partię zboczonych kobiet. W międzyczasie jakiś dżolo i dwóch strongmanów obiera sobie za cel nawracanie moich informatorów. Kto dowiaduje się ostatni? Ja. Komu nie wolno o tym napisać? Bez komentarza. Czy słyszałem słowo strach? Wokół tyle ciekawych spraw. czy to wszystko dzieje się naprawdę? Przecież przy wszystkich tych historiach najbardziej zakręcone odcinki „Nie do wiary” ogląda się jak teleranek.

Rozmawiam z blogiem. To nie literówka… z najwyższą instancją jeszcze nie rozmawiałem…

 
tagi:

ślady

•22 lutego, 2007 • 1 komentarz

całą noc spędziłem na sieci… szukałem czegokolwiek, sprawdzałem ip, przeglądałem blogi, mapy, fora internetowe, stare artykuły i zajawki, sprawdzałem godziny odjazdów pociągów, providerów internetowych, monitoring kafejek internetowych, ich godziny otwarcia, sprawdzałem parkingi, opuszczone budynki… Przeliczałem metry na minuty i odwrotnie. Szukałem dziury w całym dopóki fragmenty mojej układanki nie zaczęły do siebie pasować. To zadziwiające ile zostawiamy po sobie śladów. Gdybym tylko miał dostęp do większej ilości danych.

 
tagi:

podjąłem trop

•20 lutego, 2007 • 2 Komentarze

– Dzwonię w sprawie […].
– Aaa.
Bingo.
– Czy mogę zapytać, jakie pokrewieństwo państwa łączy?
– Pokrewieństwo? Jestem jego matką.
– Czy ktoś już o nim z panią rozmawiał?
– Tak.
– A więc wie pani o wypadku.
– Tak.
– Bardzo mi przykro.
To zadziwiające, ile razy wypowiadałem te słowa. …wystarczająco często, żeby brzmiały jak wytarty frazes.
– Dziękuję – odpowiedziała.
– To musiał być dla pani szok.
Cisza.
– Tak.
– Czy syn z panią mieszkał?
– Nie. Straciłam z nim kontakt.
– Dawno?
– Co dawno?
– Jak długo go pani nie widziała?
– Nie wiem. Pięć lat.
– Ale rozmawiała pani z nim?
– Nie.
– Czym się zajmował?
– Zajmował? Dlaczego pan pyta? Zginął w wypadku. Tak mi powiedzieli. Jakie to ma znaczenie, czym się zajmował?
Skończmy tę rozmowę.
Nie skończyła. Nie rozłączyła się – słychać było jej płytki,chrapliwy oddech. Palaczka. Pewnie wdowa albo rozwiedziona. Straciłam z nim kontakt, powiedziała beznamiętnie. Nie: straciliśmy. Wydawała się rozdrażniona rozmową z niespodziewanym natrętem, ale też chyba pochlebiało jej moje zainteresowanie. Może nie miała ochoty odpowiadać na pytania, ale nie mogła się zmobilizować do odłożenia słuchawki. Jeszcze nie.
– Proszę Pani, czy syn miał jakieś kłopoty z prawem?
– Co?
– Czy był kiedyś aresztowany?
– O czym pan mówi? Co to ma być? O co pan mnie pyta? Mój syn był dobrym człowiekiem. To ona była przyczyną wszystkich jego problemów.
– Ona?
– Jego żona. – Słowo „żona” wypowiedziała w taki sposób, że brzmiało jak najgorsze wyzwisko świata.
– Co to były za problemy?
– Depresja. Alkohol. Niech pan spróbuje żyć z dziwką.
– A więc mieli problemy małżeńskie?
– Ona miała każdego mężczyznę, który na nią spojrzał. Była śmieciem. Nie wiem nawet, czy mój wnuk…
– Czy wciąż byli małżeństwem?
– Nie.
– Kiedy się rozwiedli?
– Mówiłam panu. Jakieś pięć lat temu.
Nie mówiła mi. Powiedziała, że mniej więcej wtedy straciła kontakt z synem.
– Więc zaczął pić.
– Rozłączam się. Nie będę tu siedziała i mówiła źle o zmarłym.

Nie zdążyłem. Nie chciałem dzwonić raz jeszcze. Nie chciałem, żeby zaczęła traktować mnie jak natręta. Może kiedy uda mi się zdobyć jakiekolwiek potwierdzenie, że to wszystko mistyfikacja. Może uda mi się spotkać z jej synem… Może może może – tyle właśnie mogę jej dać. Może żyje, a może nie żyje. Może to był wypadek, a może nie. Może mi przykro, a może to tylko ciekawość. Może angażuję się szczerze. A może brnę w to bojąc się o własną dupę.

Podobno psy najskuteczniej łąpią trop w niskiej temperaturze. Czy to oznacza, że w tak pięknych okolicznościach przyrody mam większe szanse? 😉

 
tagi:

seksu nie będzie

•20 lutego, 2007 • 3 Komentarze

Czy wszystko gra?
Nie
Masz zamiar wstać?
Nie
Będziesz coś jadł?
Nie
Idziesz do pracy?
Nie
Dzisiaj? Czy już w ogóle?
Nie wiem
Coś się stało?
Nie
Czemu nic nie mówisz?
Powtarzam „nie”
Wyspałeś się?
Nie
Na pewno nic się nie stało?
Nie
A nie widziałeś mojej zielonej bluzeczki kangurki?
Nie
(ten szczebiot doprowadzi mnie kiedyś do furii)
Różowej też nie widziałem
Nie mam różowej. Jesteś niemiły.
(Nie jestem niemiły, chcę być sam)
Nie
Coś się musiało stać.
Nie
Coś z samochodem?
Nie
A może coś w pracy?
Nie
A widziałeś ten sweterek w paseczki?
NIE
No przecież widzę, że coś się stało… O tu jest!!
Daj mi spokój
No przecież jest ładny
DAJ MI SPOKÓJ
A ty nie wyładowuj na mnie swoich humorów, co mnie to wszystko obchodzi, po co się tak zamęczasz, tylko przesiadujesz w knajpach z jakimiś dziwnymi typami i w ogóle nie masz dla mnie czasu. Nic cię nie interesuje. Bla bla bla bla bla bla.
(Przepraszam kochanie)
(Napisała mi na lustrze, że jestem kretynem i gówniarzem. Ale nie były to ślady ulubionej szminki. Do wieczora przejdzie.)

Nie przeszło, ehh..

 
tagi:

mamy cię!

•18 lutego, 2007 • 1 komentarz

Sam już nie wiem czy przekombinowałem. Mieszkam na półce w wypożyczalni DVD. Mam halucynacje? Czy to wszystko dzieje się naprawdę? Ale jeśli ruszyła kolejna edycja „Mamy Cię” – dojadę każdego kto mnie wkręcił, bez względu na to ile wódki upłynęło odkąd się znamy.

 
tagi:

mityczna mafia

•17 lutego, 2007 • 3 Komentarze

Nawet prosta codzienna czynność staje się skomplikowana, jeśli od jej wyniku zależy nasza wolność.

Zaczęło się po prostu. Jak większość głupich historii, która nas spotyka. Rozmawiasz z kimś, z nudów krążysz po sieci, zabijasz czas przeglądaniem dyskusji o niczym na forach internetowych. W końcu na tym polega moja praca. Siedzę, piszę, obserwuję, czasami coś tam sobie ponakręcam, rozmawiam z ludźmi, piję dużo kawy. Płacą? Jestem na miejscu.
Zatargi z gangami, czy jak to się zwykło w Polsce mówić mityczną „mafią” są prawdopodobne, ale czy tak naprawdę zdarzają się w naszym kraju? Zdarzają się prawdziwe, pięknie napompowane środowiskowe legendy na motywach prawdy. Dobrze. Ryzyko jest wkalkulowane w zawód. Przenikanie i opisywanie organizacji przestępczych, działalność szpiegowska, czarne limuzyny i mówienie do nadajnika w zegarku odłóżmy na odpowiednią półkę w wypożyczalni DVD. Znacznie częściej trafia się dobry, zupełnie przyziemny temat, który łatwo przekombinować w poszukiwaniu taniej sensacji.

 
tagi:

komunały

•17 lutego, 2007 • Dodaj komentarz

(przepraszam mojego pierwszego profesora dziennikarstwa, który nienawidził komunałów równie szczerze jak wprowadzonej zasady niespoufalania się ze studentkami)

ciężki dzień.

 
tagi:

wściekłość

•15 lutego, 2007 • 3 Komentarze

To już chyba nawet nie strach. Może w pierwszej chwili. Ale później pojawia się już tylko wściekłość. I co z tego, że rozglądam się, kiedy wchodzę do klatki schodowej, że staram się jak najszybciej zapalić w niej światło, że kiedy zbyt blisko mnie przejeżdża samochód czuję jak zastygają mi mięśnie, że wyglądam przez okno przed wyjściem do pracy.. a kiedy na wyświetlaczu komórki pojawia się zastrzeżony numer zwyczajnie nawet nie chce mi się już odbierać. Może to głupie. Ale gdy tylko widzę coś podejrzanego pakuję się w sam środek. Wiele razy ktoś zwracał uwagę, że nie potrafię ustąpić bez względu na to, czy zaczepia mnie na ulicy banda żuli, czy ktoś próbuje mi coś zwinąć w tramwaju. Nienawidzę się bać i na pewno nie pozwolę sobie na strach.

 
tagi:

słodzinki różowinki

•15 lutego, 2007 • 1 komentarz

walentynki wzbudzają we mnie najgorsze odruchy. Dzień przymusowego przytulania i wykupywania czerwony róż. Stoliki w restauracjach. Mlaskanie w kinie w systemie dolby surround. Miał wielkie serce chociaż przez jeden dzień w roku& hmm, nasz wieczór tez był wyjątkowy, wyjątkowo rozpoczęty w mcdonaldzie;)

pierwszy pączek o 9. rano. Słodkie usprawiedliwienie niechęci do jedzenia śniadań

 
tagi:

chcica

•13 lutego, 2007 • 4 Komentarze

-Jestem z gazety. Chciałem tylko zadać panu kilka pytań.
-Z gazety?
-Tak jest.
-Chyba nie mam ochoty rozmawiać. Jestem… wie pan…

Tak, wiedziałem. Ale były też inne zasady mojego zawodu, które może nie były do końca szlachetne. Na przykład ta, która mówi, że musisz zdobyć temat. Nawet jeśli jest nim jedna z tych osobistych tragedii, które składają się na większość wiadomości w dzisiejszych czasach. Wiadomo, o czym mówię: zamordowane żony, zaginione dzieci, zakładnicy, którym odcięto głowy jest tego sporo wokół nas. To proste. Nawet jeżeli ktoś nie ma ochoty rozmawiać, ty musisz mieć ochotę pytać.

U niektórych to już nie ochota tylko chcica.

 
tagi:

ubek, mason, żyd i pedał mix

•12 lutego, 2007 • 5 Komentarzy

Wygląda na to, że uda mi się zrobić użytek z tego bloga. Kogo obchodzą moralne gadki. Przynudzam. A może warto pokazać to, co normalnie nie mieści się w tekstach. Ciąg dziwnych zbiegów okoliczności, za których opublikowanie normalnie znalazłbym się w sądzie. Odesłałem do różnych redakcji tysiące znaków, ale pierwszy raz ktoś próbuje powiedzieć mi – nie tędy droga. Kiedy stajesz się niewygodny ktoś może napisać na klatce schodowej, czy na jakimś tam forum, że jesteś ubekiem, masonem, komuchem, żydem albo pedałem. Zdarzają się głuche telefony i małonamiętne sapanie do słuchawki. Ktoś gdzieś kogoś zepchnął z drogi. O kimś nakręcili nawet film z tym koleżką z klanu! Wsadziłem to między dziennikarskie legendy. A teraz? Motywuje mnie strach? A może ta zabawa w chowanego z własnym cieniem po prostu wciąga? Kiedy myślisz, że już wszystko wiesz, to tak naprawdę gówno wiesz… i to jest właśnie paradoks. Za to zdanie kocham Wonga.

 
tagi:

łącząc wyrazy szacunku

•12 lutego, 2007 • 1 komentarz

Odebrałem rano pełne serdeczności zaproszenie na uroczystą kolację w posiadłości jednego z moich tematów… chciałbym je uznać za akt desperacji jego asystentki. Niestety to raczej dowód na to, że jestem blisko.
Wygląda na to, że wdzięczność zaczyna być najskuteczniejszą formą uciszania. Ostatnio słyszałem o próbie rozdawania dziennikarzom laptopów. Było o wycieczkach zagranicznych i samochodach.

Szanowna Pani, serdecznie dziękuję za zaproszenie, niestety nie będę mógł z niego skorzystać. Zaproponowany termin mocno koliduje z przyjętym przeze mnie harmonogramem prac nad materiałem na temat Państwa działalności. Łączę wyrazy szacunku.

 
tagi:

kawa do gryzienia

•11 lutego, 2007 • 1 komentarz

Byłem na spotkaniu. Dzień. Centrum jakiegoś tam miasteczka. Oldskulowa kawiarnia bez ekspresu. Kawa do gryzienia bardziej niż do picia. Szarlotka składająca się głównie z tłuszczu i cukru. Zmęczona życiem bufetowa z imponującym blond tapirem w miejscu włosów. Zero sensacyjnej akcji. Dyktafon ściągnął chyba trzaski nawet z mojej głowy. Mam tylko skacowane notatki. Autoryzacji nie będzie. Więc znowu nie mam nic. Kolejny ślad.

Moja rozmówczyni zdawała się być zakłopotana. Zmieniłem temat. Spytałem, jak długo tutaj mieszka. Gdzie się urodziła. Co jest sekretem jej długowieczności. Wszystkie te nieszkodliwe pytania, których człowiek uczy się na lekcjach dziennikarstwa. Unikałem pytania o jej rodzinę, skoro najwyraźniej (z ewentualnym wyjątkiem nieżyjącego syna) nikt z jej bliskich nie zadaje sobie trudu, żeby ją odwiedzać.

Jak na osobę regularnie uczęszczającą do kościoła miała dziwne upodobanie do używania imienia Pana Boga nadaremno. Wszystko było skaraniem boskim, dopustem bożym, niech Bóg broni, Boże dopomóż albo Bóg jeden wie.

Materiału, który zebrałem wystarczy najwyżej na opowiadanie o tym co mi się wydaje. Nie wiem skąd się bierze cała ta paranoja.

gazetowe słowa

•10 lutego, 2007 • 3 Komentarze

Czasami mam wrażenie, że słowa opublikowane, zapłacone, gazetowe przestają być moje. I nie chodzi tu o inwencję korektorów, którzy potrafią spieprzyć każdy tekst, bez względu na intencje autora. Mam na myśli ten dystans, kiedy patrzysz na swoje wydrukowane nazwisko przez czyjeś ramię w tramwaju i zastanawiasz się co on myśli, czy to co napisałeś go zainteresowało, czy miało dla niego jakiekolwiek znaczenie, czy to w ogóle przeczytał. Albo kiedy napotykasz na swój tekst przeklejony na jakimś forum internetowym…

Ciekawe czy to samo czują ci, którzy wkręcają i ściemniają? Czy czują strach? Czy dopisując cytaty boją się, że ich rozmówca zadzwoni? Czy wymyślając afery, plagiatując, fabrykując fakty, kłamiąc w żywe oczy myślą o tym co stanie się gdy prawda wyjdzie na jaw? Co dla takich ludzi jest karą?

Sobota wieczór. Idziemy na miasto.

 
tagi:

tylko niektórzy rozmówcy protestują

•10 lutego, 2007 • 1 komentarz

Na mieście mówią, że niektórzy dziennikarze celowo bawią się rozmówcą. Rysują jego słowa. Łączą strzałkami wątki. Smarują wielkie wykrzykniki. Czepiają się szczegółów, których i tak nie są w stanie opisać w przygotowywanym tekście. A później produkują słowa, które sobie wyobrazili i które w ich odczuciu koniecznie paść powinny. Jedyny problem w tym, że nie padły. Gdyby wszystkie maile wściekłych rozmówców szły do druku, gazety byłyby jak książki telefoniczne. Można się zniechęcić.
kiedyś dawno temu, nawet mnie przytrafił się taki wywiad. Kolega dziennikarz pytał, chociaż z góry znał odpowiedź. To co poszło do publikacji z tym co zostało powiedziane wspólnego miało niewiele. Właściwie zgadzały się tylko moje nazwisko i temat rozmowy… Kto wyszedł na idiotę? Ja.
To była cenna lekcja.

Tylko niektórzy rozmówcy protestują.

 
tagi:

gnioty

•10 lutego, 2007 • 3 Komentarze

„Wygniatając ciasto dobrze jest myśleć o swoich frustracjach. Wygniatamy je 3 minuty. Robienie chleba to bardzo ciekawe zajęcie.” W sumie z tym ciastem jest trochę tak jak z tekstem… W pisanie często wkładamy swoje frustracje. Jedyna różnica jest taka, że wygniatanie tekstu rzadko trwa 3 minuty…

Programy kulinarne są znacznie przyjemniejsze od informacyjnych. Pani w niebieskim sweterku przejęta bąblami, które musi wygnieść z ciasta wzruszyła mnie. Wygniotłem wczoraj niezłego gniota.

 
tagi:

exhibicjonizm

•9 lutego, 2007 • 5 Komentarzy

Wszyscy blogują, politycy i gospodynie domowe, dziennikarze i księża, aktorzy i naukowcy, zdesperowane nastolatki i moherowe emerytki. Jeśli nie blogują mają konto na myspace, jeśli nie mają to właśnie zakładają, albo biją rekordy w ilości postów na forach netowych.
Dotąd myślałem, że narodowym cechami Polaków są nicnierobizm i tumiwisizm, a nie ekshibicjonizm. Z drugiej strony nawet ten ekshibicjonizm jakiś taki „po polsku”, anonimowy i całkiem z ukrycia. Pokażę wszystko tylko oglądajcie to tak, żebym nie wiedział że ktoś inny na mnie patrzy.

Wszyscy mają bloga. Mam i ja! 😀

 
tagi:

wielokąty

•9 lutego, 2007 • 9 Komentarzy

dowiedziałem się właśnie, że żyjemy w trójkącie z hitmanem, żyjemy w trójkącie z moim komputerem, pracą… w dzisiejszym odcinku nie było o samochodzie, dziwnych spotkaniach i milczeniu na ich temat. Sam już nie wiem. Mówię – przynoszę pracę do domu. Nie mówię – mam tajemnice i moje spotkania wcale pracy nie dotyczą, bo wtedy coś bym przecież powiedział. Nie rozumiem, ale dlaczego niby mam rozumieć. Ja, który od trzech lat uczę się różnic pomiędzy lakierem do paznokci, utwardzaczem i tym różowym, które nakłada się żeby niby skórki (nibyskórki? niby-skórki?) nie rosły. I zawsze bezpiecznie przynoszę z łazienki wszystkie trzy.
Logicznie sumując ilość zainteresowanych wymienianych w padających oskarżeniach to zdecydowanie już nawet nie trójkąt. Ale przecież tego nie powiem, bo jeszcze w łóżku znajdę jedynie laptopa.

…w sumie nie widziałem ostatniego prisona, może nadszedł na niego czas?
dobranoc.

 
tagi:

ty kovalsky!

•8 lutego, 2007 • Dodaj komentarz

Zawsze irytowali mnie ludzie, którzy podczas studiów gorliwie notowali na wykładach „tematy do sprawdzenia” łudząc się, że wykładowca podrzuca najprawdziwsze sensacje. To była jakaś taka dziwna zapalczywość połączona z brakiem jakiegokolwiek doświadczenia i wielkim głodem sukcesu, do tego mocno napushowane piątkami w indeksie mniemanie o sobie… Wieczna gotowość na godne podjęcie orszaku redaktorów naczelnych, którzy po obronie mieli pojawić się na schodach instytutu i wskazać z namaszczeniem – „Ty Kowalski”.

Nic takiego nie nastąpiło. Nie było trzęsienia ziemi. Z nieba nie padały gromy. Zasililiśmy grono gotowych na wszystko stażystów. ..przynajmniej Ci, którzy nie pracują jako kelnerzy i hostessy.

Na żadnych dziennikarskich studiach, stażach, praktykach, wymianach, niewiemjeszczegdzie, nie uczy się podstawowych rzeczy – szacunku dla słowa i świadomości, że porażka nie jest dobrem ekskluzywnym. Ilu jest takich dziennikarzy, którzy pamiętają, że bzdura podniesiona nawet do najwyższej rangi pozostanie tylko bzdurą?

Mam nadzieję, że kiedy ci wszyscy redaktorzy spuszczą z łańcucha korektorów (a zrobią to na pewno) – ci nie skoczą mi do gardła. Nie winię ich. Naprawdę. Jestem przecież chłopcem, który wzywał pomocy, kiedy nie było wilka. Smarowałem swoim krzykiem pięciocentymetrowe nagłówki. Mea culpa.

Btw: ach te okrągłe zdania… LOL

 
tagi:

wpis szybki drugi

•8 lutego, 2007 • 17 Komentarzy

Mówi się, że największym źródłem zagrożeń w naszej pracy są nierzetelni informatorzy i brak „wiedzy fachowej” na temat opisywanego zagadnienia. Coś w tym jest. W końcu nawet najlepiej zorientowanemu w teorii dziennikarzowi brakuje wyczucia, jakie będzie miał jedynie praktyk – specjalista.
Łatwo popaść w pułapkę i zrobić coś z niczego.
Kiedy informator wydaje się być wiarygodny, a sprawa wygląda na prawdopodobną, albo mamy świetny temat, albo zostaliśmy wkręceni. Biorąc pod uwagę ilość chorób psychicznych i kreatywność niektórych jednostek, kiedy pojawia się prawdziwa sensacja powinniśmy siedzieć cicho i sprawdzać zamiast biec do naczelnego z nadzieją na swoje 5 minut. Proste, że na wieść o dobrym temacie, który podniesie nakład, większość prowadzących będzie nalegać na szybszą publikację. W końcu najważniejsze jest, żeby materiał ujrzał światło dzienne za sprawą naszej redakcji. I co wtedy? Odmówić naczelnemu czy pisać bzdury? Czy może w ogóle zrezygnować z zawodu i zająć się księgowością… śledczą…

spędziłem dzisiaj 4 godziny gadając z gościem, który sam nie słyszał, ale wie. Nic nie widział, ale powiedziano mu. Kto mu powiedział do końca nie jest pewien, ale jego znajomy wie, że to jest ktoś z punktu widzenia sprawy – niezwykle ważny. Tyle mogłem napisać nie ruszając się z domu. Chodzenie w kółko to zdecydowana wada dziennikarstwa. Wygląda na to, że jedyną osobą przekonaną o jego wartości jako informatora jestem ja.
Czyli mamy przed sobą kolejne 4 godziny???

 
tagi:

początek

•7 lutego, 2007 • 4 Komentarze

Były sobie dwie wioski.
Jedna, w której zawsze mówiono prawdę.
I druga, w której zawsze kłamano.
Pewnego dnia jakiś podróżny stanął na rozstaju dróg. Wiedział, że jedna z nich prowadzi do wioski, w której zawsze mówi się prawdę. W tej wiosce mógłby liczyć na poczęstunek i dach nad głową. Druga droga wiodła do wioski, w której wszyscy kłamali. Tam mógłby zostać pobity, obrabowany albo nawet zamordowany.
Na rozstaju stał człowiek, ale podróżny nie wiedział, z której wioski pochodzi: tej, w której zawsze mówiono prawdę, czy z tej, w której mieszkali kłamcy.
– Możesz zadać mi jedno pytanie – powiedział człowiek. – Tylko jedno.
Podróżny zastanowił się, dokładnie przemyślał propozycję i w końcu zdecydował.
Wskazał na drogę, która prowadziła w lewo, i zapytał:
– Czy to jest droga do twojej wioski?
– Tak – odpowiedział mu człowiek.
Podróżny kiwnął głową, podziękował i ruszył przed siebie.
Wiedział, że jeśli rozmawiał z człowiekiem z wioski, w której zawsze mówiono prawdę, to wskazana przez niego droga tam właśnie go zaprowadzi. A jeśli spytał o drogę kogoś z wioski kłamców, wtedy ów człowiek musiałby skłamać i również
odpowiedziałby twierdząco.
Niezależnie od tego, czy napotkany człowiek był kłamcą, czy zawsze mówił prawdę, udzieliłby tej samej odpowiedzi.

Gdyby klawiatura mojego komputera była wyposażona w wykrywacz kłamstw – i za każdym razem, gdy ściemniam dawała mi w zęby… miałbym prywatnego protetyka 😐

 
tagi: